Patrzeć , jak sroka w.." Katarzyna Ostrowska - wywiad z artystą
To nie był chyba konkretny moment, raczej proces. Rysowałem, jako dziecko wiele, ale które dziecko nie rysuje? Jako kilkunastoletni chłopiec czułem już, że moim wyborem będzie sztuka: może muzyka, może teatr, może sztuki plastyczne. Próbowałem sił tam i siam.
Pamięta Pan swoje rysunki z dzieciństwa? Czy rysował Pan np. w szkolnych zeszytach?
Pamiętam tylko niektóre z tych rysunków, ale za to bardzo dobrze. Do dwóch , trzech motywów wróciłem po wielu latach ( „ Don Kichot w kuchni” na przykład – z rozpostartym, jak na pracy z dzieciństwa, koniem ). Rysowałem, gdzie się dało i na czym się dało. Mając lat dwanaście – trzynaście poczyniłem próbę komiksową . Potem malowałem „plakaty” z podobiznami muzyków rockowych i „kopiowałem” okładki płyt.
Która z dyscyplin jest Panu bliższa malarstwo czy grafika?
Obydwie traktuję równorzędnie.Ale zupełnie innego rodzaju uczucia towarzyszą malowaniu, a inne doznania wykonywaniu grafik - tu proces przebiega wolniej, potrzeba więcej czasu na zabiegi techniczne, jest to czas „pusty”, więc emocje nie mogą być tak silne.Zawsze można „odpocząć” od malarstwa i zająć się grafiką i na odwrót.
Te same motywy, albo podobne kompozycje występują zarówno w malarstwie jak i w grafice. Co zazwyczaj stanowi pierwowzór?
Najczęściej pierwszy jest obraz . Zdarzało się, że i grafika bywała prototypem obrazu, ale rzadko. „Pomysł”, idea, zaczyna się zawsze od rysunku ( rysunków ) w szkicowniku . Dwa lata temu miałem w muzeum w Ussel we Francji wystawę pod tytułem „Peintre – graveur”.
W wywiadzie z Beatą Matkowską - Święs mówi Pan , że nie jest „...przykuty ani do miejsca, ani do sprzętów...”. Mógłby Pan rozszerzyć tę wypowiedź?
Miałem na myśli to , że choć nie lubię podróżować, to kiedy już się gdzieś znajdę z wielką łatwością „ instaluję „ się : już na drugi, trzeci dzień mogę się brać do pracy. Do sprzętów trudno się przywiązywać po doświadczeniach rodzinno – ogólnych ostatnich kilkudziesięciu lat. Niczego nie zbieram, niczego nie kolekcjonuję, choć mam kilkanaście obrazów i kilkadziesiąt pewnie grafik innych artystów. Obiekty sztuki nie są dla mnie jednak zwykłymi sprzętami.
Jak wspomina Pan pracę na uczelni?
To był miły czas w moim życiu. Bardzo inspirujący jest kontakt z młodymi ludźmi, z ich nadziejami, fascynacjami, talentem. No i wszyscy zajmują się sztuką. Trudno w innych miejscach spotkać tylu ludzi o takich właśnie zainteresowaniach.
Jak powstają Pańskie grafiki? Chodzi mi szczególnie o kolor. Czy potrzeba kilku klisz do jednej pracy?
Zaczynam od matrycy akwafortowej, „czarnej” ( najczęściej pracuję na blachach cynkowych), którą drukuje się na końcu. Kiedy zostanie ona wstępnie wytrawiona na jej podstawie wykonuję kalkę. Następnie na wcześniej przygotowane matryce akwatintowe, tzn. posypane sproszkowaną kalafonią i „zapieczone” nad palnikiem, nanoszę rysunek z kalki. Potem muszę podjąć decyzję , gdzie i jakie kolory; jak będą się przenikać; potem już tylko trawienie , znowu sypanie akwatinty, trawienia , próbne odbitki itd. Wszystkich matryc jest zazwyczaj ( i najwięcej ) trzy. Bywa, że i dwie wystarczą. Muszę się przyznać do tego, że w trakcie drukowania kolejnych odbitek zmieniam często kolory. Niektóre prace zyskują zupełnie nowy „wygląd” i pewną oryginalność. Robię to już to z nudów ( przy drukowaniu ), już to dla eksperymentu, bądź dla poszukiwania , nawet w skończonej pracy, czegoś nowego, zaskakującego.
Ile czasu zajmuje Panu praca nad grafiką?
W tym roku (2007 ) udało mi się wykonać szesnaście kolorowych prac graficznych w różnych formatach . Ale to wyjątkowa sytuacja. Zwykle było ich cztery- pięć rocznie. W latach osiemdziesiątych powstało bardzo dużo prac czarno - białych , odbijanych z jednej blachy. Są takie prace, nad którymi pracowałem kilka lat, odkładając robotę i wracając do niej; poprawiałem nie tylko szczegóły. Inne powstają w czasie kilku sesji i szybko. Najważniejsza jest jednak koncepcja: wszystko muszę sobie ułożyć w głowie, zanim zasiądę do pracy. Ale w trakcie pracy jestem podatny i otwarty na zmiany.
Pańskie prace są „świeże” i błyskotliwe. Niektóre z nich są jakby notatką pewnych skojarzeń, bardzo trafnych z resztą. Myślę tu m.in. o grafice „Prowadnice dla ludzi”. Jak rodzą się takie pomysły – przez spontaniczne myśli czy głębokie refleksje?
Głosy w głowie mówią mi, co mam robić.
Jak Pan to robi, że przy tak czasochłonnej technice jaką jest wklęsłodruk grafiki zachowują tę błyskotliwość?
Nie wiem, jak ja to robię. Staram się.
Czy widzi Pan siebie jako artystę abstrakcjonistę? Dlaczego wybrał Pan figurację?
Byłem blisko malarstwa niefiguratywnego tylko jako student i to przez krótki moment. Szczęśliwie i dla mnie i dla „abstrakcji” był to epizod. Figuracja to nie wybór, raczej potrzeba czy „możliwość”.
Czy próbował Pan innych technik graficznych? Dlaczego metal?
Próbowałem innych technik, ale ich nie pokochałem. W „metalu” podobał mi się kontrast pomiędzy „brudną” i ciężką pracą nad metalową matrycą i możliwą, choć niekonieczną, „finezją” efektu końcowego. Techniki metalowe mogą mieć własny, nie do zastąpienia, charakter wizualny, ale z powodzeniem mogą też ”udawać” litografię czy drzeworyt a nawet malarstwo.
W latach 80 – tych interesowała Pana sztuka jako narzędzie (wywiad z B.M – Ś), czy potem Pański stosunek do sztuki się zmienił?
Wczesne lata osiemdziesiąte miały specjalny klimat. Proszę pamiętać, że po latach całkowitego zniewolenia rok osiemdziesiąty i osiemdziesiąty pierwszy przyniósł niewyobrażalną zmianę. Wydawało się, że wolność jest tuż, tuż. To była gorączka. Świat jawił się prosto: zło i dobro, kłamstwo i fałsz, czarne i białe. Ta prostota pogłębiła się jeszcze w stanie wojennym : my po tej , oni po tamtej stronie.Taka sytuacja wymagała komentarza, opisu. Dla wielu artystów był to moment, kiedy „co” (się mówi ) wydawało się być ważniejsze niż „jak”. Ja , choć też uważałem , że sztuka jest odpowiednim instrumentem do „opisania świata”, chciałem by zapis taki pełen był nie tylko „obiektywnych” spostrzeżeń, ale miał też własny charakter „pisma”, refleksji czy emocji artysty. To się do dziś nie zmieniło. Mówiąc szczerze nie snuję głębszych rozważań o tym czym jest, lub czym powinna być sztuka. Uważam, że do tego, starego jak ludzkość, sposobu wyrażania siebie niezbędna jest , przede wszystkim wyobraźnia. „Wszyscy wiedzą , że sztuka jest potrzebna ale nikt nie wie do czego” – ktoś żartobliwie powiedział. Jest w tym pełnym bezradności stwierdzeniu ukryta i taka racja , że sztuka może być wszystkim i wszystko może być sztuką.
Debiutował Pan jako już nie – student, na początku lat 80 tych. To były dziwne i trudne czasy. Czy ukształtowały one w jakiś sposób „dzisiejszego” Jacka Srokę?
Pierwszą wystawę po stanie wojennym miałem w 1985 roku w prywatnej galerii w Krakowie. Ale od 1981 roku, kiedy ukończyłem studia ciężko pracowałem „do szuflady”. Nie brałem udziału w wystawach „reżymowych”, bardzo rzadko, bodaj dwa razy, uczestniczyłem w tzw. wystawach niezależnych. Ten czas zamknięcia w pracowni pozwolił mi przemyśleć swoje przygody artystyczne. Zupełnie odszedłem od studenckich prac, zrezygnowałem ( choć nie było to wcale łatwe ) z dotychczasowych doświadczeń. Rzeczywistość podpowiadała „proste” sposoby jej wyrażania : bardzo uprościłem „kolor” i forma stała się bardziej „czytelna”.
We wstępie do katalogu powystawowego „Pamięć i uczestnictwo” - w którym ukazała się również Pańska praca – przywołany jest następujący cytat Piotra Młodożeńca:
„cześć jaś.
lubiłem lata osiemdziesiąte.
taki sam początek. wszystko wtedy było jasno określone.
ying – yang,
miałem 20 lat, była niewolność,
można było walczyć z nią,
potem sierpień 80 – grudzień 81.
16 miesięcy wolności
najpiękniejszy czas. mówię ci.
potem już nigdy takiej wolności nie było.
coś się złamało.
oszukało nas
czarno – białe rozpuściło się w szare
się rozpuściło w każdym z nas.
i taka jest różnica.”
Jak Pan się może ustosunkować do tych słów? Czy według Pana dużo zmieniło się przez te wszystkie lata?
Osobiście nie jestem zbyt sentymentalny. Mówiłem wcześniej o pewnej „prostocie” lat osiemdziesiątych. Ale teraz, z dystansu,więcej wiemy i więcej widzimy. Nie wszystko było tak łatwe, jak się wydawało i nie wszystko tak proste, jak wyglądało. Nie fetyszyzuję tamtego czasu, tak, jak nie fetyszyzuję młodości.
Na początku lat siedemdziesiątych grał Pan w zespole muzycznym. Czy współtworzył Pan później jakieś grupy artystyczne?
Rockowe muzykowanie ( uwielbiałem Animals’ów i Rolling Stones’ów ) to była pasja mojej młodości; myślałem, jak wielu przede mną i wielu po mnie, że zmieniam stary świat, a byłem zaledwie amatorem.Potem próbowałem sił w grupie parateatralnej. Była taka moda, negująca tradycyjne teatralne formy, we wczesnych latach siedemdziesiątych. W kilka osób spotykaliśmy się na „próbach”. Przez rok nie udało się sklecić spektaklu. Ale był ferwor dyskusji i tzw. etiudy.Już na studiach wystawiałem obrazy wraz z grupą przyjaciół z Akademii. Nazwaliśmy się Grupą Luźną , bo bez programu, każdy po swojemu. Byliśmy po prostu kolegami.
Oprócz sztuk plastycznych, proszę opowiedzieć co Pana jeszcze fascynuje? Muzyka, teatr, literatura, kino? Ma Pan ulubionych twórców w tych dziedzinach?
Podczas pracy nie słucham muzyki – poważna wymaga skupienia, a jazzowa czy rozrywkowa rozprasza mnie. Chadzam do filharmonii na koncerty, mam ogromną ilość płyt, więc chyba jestem melomanem. Trudno by mi było wskazać ulubionych kompozytorów czy wykonawców ,Przeżywałem kiedyś różne fascynacje , teraz „kocham” wszystkich prawie. Ważne, by wykonanie było dobre.Lubię filmy wielkich reżyserów: Felliniego, Bergmanna czy Polańskiego, ale i trochę zapomnianych, a pełnych wyobraźni, Jean Pierre Mellville’a czy Sama Peckinpaha.Jest tylu świetnych artystów. Nie za często bywam w kinie, jeżeli już, to na seansach porannych , kiedy na widowni jest mało ludzi.Do teatru chadzam jeszcze rzadziej i właściwie nie wiem dlaczego.Czytam wiele i bardzo różnej literatury. Restifa de la Bretonne, pisarza ze schyłku XVIII stulecia , pornografa i moralistę, uczyniłem bohaterem kilkunastu moich obrazów i grafik, przypisując mu wymyślone przygody. Znam dobrze takich pisarzy jak Balzac ( z „Komedią Ludzką ) czy Hugo ( z Nędznikami” i „Człowiekiem Śmiechu” ) , ale i Iredyński czy Nowakowski , nie są mi obcy. Między nami mówiąc fascynują mnie gołe kobiety.
W Pańskich grafikach pojawia się postać Don Kichota. Czy jest to jakoś bliska Panu postać? Kim ona jest dla Pana?
Od lat namawiał mnie do podjęcia „tematu” mój kolega Dominik Rostworowski, sam wielki pasjonat tej postaci. Namalowałem dwa „końskie” obrazy ( potem powstały grafiki ): pierwszy z wewnętrznym, bohatersko – końskim światem, wpisanym w konwencjonalną postać Don Kichota, druga z Don Kichotem w kuchni , wśród kuchennych utensyliów , gdzie koń rozpiera kopytami obraz , a dosiadająca go postać w podomce wyposażona jest w radio, tzw. getto – blaster.Postać Don Kichota wyposażona jest w kulturową nośność, znają ją nawet ci, którzy nie czytali Cervantesa. Nośność, z jaką lubię się droczyć w „Don Kichocie w kuchni”, czy ostatnio w pracy pod tytułem „Don Kichot + Sancho Pansa = Don Sancho”.
W Pańskich grafikach często pojawiają się również psy. Przedstawione są jako „nieobliczalne pupilki” (np. Figasroka). Jak to z nimi jest? Lubi Pan psy, czy czuje przed nimi lęk, a może jedno i drugie?
Z tymi zwierzętami miałem zawsze kłopot. Nazwijmy to lekką kynofobią. Przez całe lata trzymałem się od psów z daleka. I tak miało zostać. Pojawiać się mogły tylko w moich pracach, gdzie grały różne role. Ale niespodziewanie przyplątała się do nas suczka – podrzutek. Jakoś musimy żyć ze sobą. Nie jest to łatwe.
Światy, które Pan kreuje z jednej strony są komiczne, a z drugiej przerażające, czasami makabryczne. Czy codzienność również Pan w taki sposób odbiera ?
Codzienność bywa na pewno bardziej makabryczna niż moje prace. Trzeba „czytać” obiekty sztuki przez pryzmat konwencji w jakiej zostały wykonane - ta zresztą z upływem czasu zmienia się, łagodnieje, wreszcie zyskuje paradoksalnie nowy aspekt ( vide obrazy Bacona, o których śmiało możemy teraz powiedzieć, że są piękne, a jeszcze niedawno budziły odmienne uczucia ). Nie zapominajmy, że sztuka , jak sama nazwa wskazuje, jest czymś sztucznym, to fikcja.
Często posługuje się Pan w swoich pracach groteską. Jedna z teorii na temat groteski, mówi że groteskowość to nie tyle lęk przed śmiercią, co lęk przed życiem (Wolfgang Kayser „Próba określenia groteskowości”). Jak mógłby się Pan do tego zdania ustosunkować?
Kiedyś pewna pani oświadczyła mi po obejrzeniu wystawy , że, jej zdaniem, boję się kobiet.
A kto się nie boi kobiet? – odpowiedziałem. A kto się nie boi życia?
2007