Stan wojenny nie zawsze musi dotyczyć polityki
Katarzyna Kachel: „Smród towarzyszący manifestacjom dochodził aż na szóste piętro” – wspomina Pan w filmie „Dziennik obserwatora” kulisy powstania obrazu „portret żony w stanie wojennym”. Gdzie Pan wtedy mieszkał?
Jacek Sroka: Ta wypowiedź pochodzi z filmu ale przecież dotyczy okoliczności powstania obrazu „Portret żony w stanie wojennym”. Portret otoczony był „wnętrzem”: tapety , podłoga , moja podobizna na ścianie a za oknem, w perspektywie szóstego piętra, suki policyjne. Obraz powstał w 1988 roku, czyli suki już wspomnieniowe , stan wojenny nie musi zawsze dotyczyć polityki. To, co stwarza ten obraz to emocja i wyobraźnia - dominują opis rzeczywistości.
Wynajmowaliśmy mieszkanie , które zamieniłem w pracownię ( nigdy nie korzystałem z tzw. zasobów miejskich - ach, ten upór głupi !) , na szóstym piętrze na osiedlu Niepodległości w Nowej Hucie. Wybór miejsca był częściowo przypadkowy ale brał się też z wyrachowania.
Otóż ja lubię miejsca anonimowe, lubię wielkie miasta , które, na ulicy, nie absorbują „towarzysko”. Kraków ma ( czy dalej ma?) ale miał na pewno charakter familiarny. Ciężko przejść przez ulicę niezauważonym. Gdybym zamieszkał w centrum miasta zapewne teraz , z powodu słabego charakteru, rozmawialibyśmy o pożytkach z terapii od uzależnień.
Co to były za swąd? Race, gaz łzawiący, petardy?
To wiedzieli lepiej mieszkańcy drugiego piętra.
Co było widać przez okna? Czuł się Pan jak obserwator czy uczestnik zdarzeń?
Miałem kilka lat temu wystawę w Muzeum Oscara Niemeyera w Kurtybie w Brazylii. Nosiła tytuł „Obserwator dzienny, obserwator nocny” ( Observador diurno, observador noturno” - to brzmi !) . Ten tytuł dobrze oddaje moją artystyczną postawę, stosunek do rzeczywistości. Bardziej się przyglądam… choć brałem udział w manifestacjach kilkukrotnie; chciałem skosztować tej wspólnotowej emocji. Ale słabo się czułem ( i czuję ) w tłumie , do tego strach przed oberwaniem pałą. Z drugiej strony miałem poczucie , że trzeba mi jakoś wziąć udział w tych czasach. Znalazłem sposób - robiłem okładki dla somizdatowych wydawnictw.
Pamiętam, jak manifestacja zaczęła się od mszy; tłum w „Arce”, a przed kościołem poważne siły milicyjne, w środku atmosfera podniosła, ksiądz zachęca i zaleca spokój, by nie budzić „sił zła”. Przy wychodzeniu, po ostatniej pieśni religijnej, organista zaczyna grać .. „Warszawiankę”. „Oto dziś dzień krwi i chwały..” Łatwo sobie wyobrazić , co się działo na zewnątrz
W Portrecie żony w stanie wojennym przez balkon widać fragment suk policyjnych. Ten balkon, przy którym Żona siedzi na krześle był dla Was jak okno do tej niechcianej rzeczywistości? (wygląda trochę jak szafa, w której Żona szuka fragmentów brakującej garderoby). Nie chcieliście go zasłonić, odciąć się?
Na szóstym piętrze nie praktykowaliśmy firanek.
Inny obraz „Życie powszednie i artystyczne” z roku 1986, odnosi się , także, do podwójnej rzeczywistości tamtego czasu, ale, co ważniejsze, pokazuje dwoistość jako stan zwykły - zawsze mierzymy się z niechcianym, zawsze jest okno a za nim świat.
Jaką twarz miała dla Pana wówczas przemoc i agresja, której doświadczali Polacy?
Miała twarz Polaka. Gdyby mnie Pani zapytała czterdzieści lat temu odpowiedziałbym bardziej szczegółowo. Ta emocja mnie opuściła, co nie znaczy , że usprawiedliwiam zachowania obrzydliwe. Koleżanka, bynajmniej nie działaczka opozycyjna , wracając z przyjęcia, podniosła na ulicy ulotkę i przykleiła ją w miejscu, z którego odpadła. Przesiedziała się w więzieniu. Ktoś miał te twarze. Menninghaus, autor rozprawy o wstręcie, pisze o otwartych ustach - wrotach w groteskowych twarzach , gdzie w głębinie ciała znajdujemy piekło. Im szerzej otwieramy usta…
Sztuka powinna mówić o wszystkim nawet w takich czasach, które temu mówieniu nie pomagają – to znów cytat z Pana wypowiedzi. Czy stan wojenny to był ten moment, kiedy pierwszy raz Pan o tym pomyślał?
Od czasu kiedy zająłem się sztuką, czyli od lat nastoletnich , poddany byłem takiemu przekonaniu. Łatwo powiedzieć trudniej zrobić.
Ograniczenia dla artysty mają różne natury, niekiedy okoliczności zewnętrzne nie pozwalają im mówić. Ale najgroźniejsze zahamowania to te, które rodzą się w samych artystach.
To bycie obserwatorem miało pomóc Panu czy stworzyć kronikę tamtych czasów, jakiś zapis?
Kronikę? Nie. Takich ambicji to ja nie mam. Moim celem było i jest danie opisu ( to nie zapis- widzę różnicę ). Używam języka sztuki , który ma swoistą autonomiczność. By to przybliżyć pozwolę sobie zacytować fragment z „Dzienników” braci Goncourtów . Piszą o swoim spotkaniu z Fromentinem, malarzem orientalistą i literatem. „Jego Mistrzów dawnych” przełożył na język polski kapista Jan Cybis. Zręcznie ujęte.
"25 maja 1865 roku
Po długiej rozmowie z Fromentinem, jednym z ludzi najświetniej mówiących o sztuce i najbardziej biegłych w estetyce, z jakimi się zetknąłem, dochodzę do wniosku, że ostatni teologowie przetrwali w malarzach.
Mówiąc o sobie oświadczył - rzecz ciekawa - że nic , ale to nic nie wie o malarstwie, że nigdy nie malował z natury; że nigdy nie robił szkiców, a to dlatego, by po prostu patrzeć; że wszystko wraca do niego dopiero po latach , czy jest to malarstwo czy literatura; tak więc swoje książki „Sahara” i „Sahel” napisał ujrzawszy niejako na nowo rzeczy, we własnym przekonaniu nie widziane, stąd prawdziwość ich jest wątpliwa; widział na przykład karawanę, na której czele szedł jej przywódca otoczony psami , ale nie tam , gdzie ją opisał, tylko podczas innych podróży.
Mówił nam jeszcze, że jego wielkie nieszczęście to nieszczęście wszystkich malarzy dzisiejszych, nie żyją we wspaniałych czasach malarstwa, kiedy umiano malować wielkie obrazy..... "
Bojkotował Pan zaproszenia do wystaw od galerii państwowych? Pojawiały się takie?
To były, wobec mnie, delikatne sugestie, raz czy dwa, ale sami proponujący wiedzieli, że nic z tego nie będzie. Może miałem szczęście , bo byłem młody i nieznany.
Środowisko krakowskie było podzielone? Na tych, którzy malowali do szuflady i tych, których sztuka służyła partii? To były ostre podziały?
Nie jestem dobrym adresatem tego pytania. Większość moich kolegów czy znajomych nie brała udziału w oficjalnym życiu wystawowym. ZPAP został zawieszony, powstał nowy związek pod nazwą ZPAMIG . Kilku znajomych wstąpiło do nowej organizacji. Nikomu nie zaszkodzili, wiele nie nadziałali . Chyba nie o aktywności chodziło, ot fasada.
Na początku lat 80 tych wydawało się , że wystaw, pokazów nie będzie przez długi czas, może wcale . Dobrze jest jednak pamiętać, żę świat wystawowy roku 1980 czy 1981 był diametralnie różny od tego , co znamy z dzisiaj. Istniały bodaj dwie galerie prywatne, zakupy dokonywane były po ekspozycjach w galeriach systemu państwowego. Były i inne zamówienia - zakupy instytucji, pewnie znaleźli się też prywatni miłośnicy. Wiem o tym nie za wiele, bo studia skończyłem w maju 1981 roku. Po kilku miesiącach stan wojenny zamknął także i tamten świat. Już się nie odrodził takim samym.
Był 1987 rok, kiedy zdecydował się Pan na wystawę w Teatrze Stu. Fasadę budynku przykrył potężny obraz „Więzienie w Pińczowie”. Miał komentować czasy, w których przyszło panu wtedy żyć?
To oczywista metafora tamtego czasu, potrzebny mi był dosadny przekaz, wiezienie jest „mniemane”, archetypiczne. Jak „więzienia wyobraźni” Piranesiego.
Nie chciałem „publicystyki”. Przeciwko której nic nie mam, ale wtedy wolałem przekaz uniwersalny. To się sprawdziło nie tylko na fasadzie Teatru. Kiedy, kilka lat później, obraz pokazany został w duńskim mieście Aarhus, wywołał kontrowersję i protesty: powieszono go na budynku policji. Zażądano usunięcia malowidła ( sześć na osiem metrów) z tego miejsca, bo jakże tak, w demokratycznym kraju ! Policja i .. szafot i.. ponure kazamaty. Policjanci zawsze i wszędzie mają nieczyste sumienia.
.
Widział Pan to więzienie od środka, czy tylko z zewnątrz, okiem małego, zdziwionego chłopca?
Moje „Więzienie w Pińczowie” z rzeczywistym ma niewiele wspólnego, jak powiadam to symboliczny obraz. A Pińczów.. jeździłem tam na wakacje jako dziecko. Niedawno, podczas kręcenia filmu udało się wejść do środka , zrobić zdjęcia , które pomagały w opowieści o innym moim obrazie „Obrazku więziennym”. Nie jest to miejsce , które tygrysy lubią najbardziej.
Chciał pan stworzyć obraz symboliczny, w tamtych czasach więzienie szafot i kojarzył się chyba jednoznacznie. Pamięta Pan komentarze do tego dzieła?
Słabo. Ale pamiętam , jak w połowie lat osiemdziesiątych fotografowaliśmy obrazy przed domem
( pracownia była za mała). Wtedy liczne komentarze przechodniów nie pozostawiały złudzeń - od drwiny po śmiech i nawet agresję. Kiedy w 2012 roku wynosiliśmy, z tego samego miejsca, małe „Więzienie w Pińczowie” na wystawę w Muzeum Narodowym, siedzący na ławeczce ( może dzieci i wnuki tamtych krytykantów) zareagowali słowami „Ale kozacki obraz ! To pan namalował?”
Mała wersja obrazu „Więzienie w Pińczowie” wisiała na ścianie Pana mamy (...mam nadzieję, że nie w sypialni). Kiedy w 2012 pokazał go Pan na wystawie Pokolenie, wróciły wspomnienia stanu wojennego? Przeszłości?
Moja matka nie bała się obrazów.
Nie jestem sentymentalny. Wspomnienia do mnie nie wracają. Wolałbym zapomnieć niż pamiętać. Jak mówiłem wcześniej pamiętam raczej „okoliczności”obrazów.
Czuł się Pan członkiem tego pokolenia stanu wojennego? Co je wyróżniało?
Mamy wspólnotę urodzenia, wspólnotę podobnych historycznych doświadczeń.
Ale czy przez to należę do „pokolenia” ? Czy to wystarczy, by mówić o pokoleniu? Wspólna pamięć? Różniliśmy się i różnimy, nawet podobne losy zostawiły inny ślad.
Rzeczywiście czas solidarności był niezwykły: gorączka i „czystość”, jakaś prostota przenikała , na pierwszy rzut oka, nasze kontakty. To zapewne powie wielu , co wtedy mieli po dwadzieścia kilka lat.
Ale nie mam poczucia „braterstwa broni”. Bardziej łączyła mnie z innymi wspólnota kultury.
Ci, co czytali Cortazara, co znali manifest Zagajewskiego i Kornhausera „Świat nie przedstawiony”, wielbili Rollingstonsów, co widzieli „Umarłą klasę” ( byłem na trzecim publicznym spektaklu), co widzieli „Polaków portret własny” i podziwiali „Ziemię obiecaną”.
Więzienie powraca w Pana najdłuższym obrazie. Dużo Pana znajomych było internowanych, siedziało w więzieniu? Można się było przyzwyczaić do takiej rzeczywistości? Jak próbuje radzić sobie z tym artysta?
Z internowanych znałem Jana Polkowskiego. W początkach stanu wojennego, kiedy ich los był niepewny, kiedy krążyły zatrważające plotki, niepokój o los więźniów politycznych był ogromny. Pewien kolega spodziewał się internowania , ukrywał się po koleżankach, nikt go nie poszukiwał, były za to inne konsekwencje. Życie jest mocne i wypełnia pustki.
W Obrazie więziennym w ostatniej części namalował Pan mur. Czy można to uznać za symboliczne uwięzienie w w czasach stanu wojennego?
Ten obraz powstał w roku 1987 i 1988. Już po stanie wojennym. Trudno mi uciekać od i takich interpretacji ale dla mnie to jest opowieść bardziej uniwersalna, wychodząca poza kontekst tamtego czasu. Mówiłem o tym fragmencie obrazu jako o architekturze więzienno - metafizycznej. Mury, zawsze i wciąż na horyzoncie ,
Czy spotkały Pana jakieś nieprzyjemności, wizyty, próby przekonania, by Pana sztuka służyła partii?
Zapewne miałem szczęście , że znalazłem się w środowisku specyficznym. Nikt mnie o takie sprawy, jak „służenie partii” nie nagabywał. A jeżeli takie próby były to moja marna, behawioralna inteligencja zawiodła i tego nie wychwyciłem. Na pewno koledzy z ASP, którzy byli w partii, zachowali się przyzwoicie.
Pana artystycznej biografii nie da się odciąć od historii. W 1976 roku zdał Pan egzamin na Wydział Grafiki ASP. Jak Pan zapamiętał te ponure czasy.
Ponure.. teraz .. z obecnej perspektywy. Ale jak ma się piętnaście czy osiemnaście lat świat zawsze pokazuje dobre strony: relacje z rówieśnikami, emocje , pasje.Wreszcie było malarstwo, grafika..
Wigor młodych ludzi przykrywa czas, w którym żyją.
Nie chcę powtarzać znanych prawd o latach 60 -tych i 70 -tych.
Ale ich rzadki koloryt objawiał się… Choćby… naprawdę ponura gwiazda tamtych ponurych czasów, Władysław Gomułka. Był ostatnim z rządzących Polską , który „interesował”się literaturą i pisarzami. Od jego pamiętnego wystąpienia, gdzie atakował Jasienicę żaden polityk, po dzień dzisiejszy nie był tak szczerze przejęty tym, co literaci mają w szufladach. Na szczęście ?!
Czy na uczelni stanowiliście jakąś grupę mówiącą podobnym głosem? Czym była Grupa Luźna? I dlaczego „luźna”?
Studenci w ASP chadzali najczęściej w pojedynkę. Grupa Luźna powstała, bo wydawało się, że łatwiej wspólnie eksponować obrazy. Kilka osób, z tego samego roku i z tego samego wydziału. Różni zupełnie, bez programu, „luźni”. Działała przed 1981 rokiem. Udało się zorganizować kilka wystaw, w tym w nowosądeckim BWA. Zapoznałem się tam z życiem dansingowym.
Czy moment Karnawału Solidarności, tę gorączkę wolności, odczuwaliście na uczelni jakoś szczególnie? Pan odczuwał?
To był rok dyplomowy, miałem mnóstwo pracy. Przecież życie polityczne się toczyło. Pamiętam .. miał być strajk solidarnościowy, chyba po wydarzeniach w Bydgoszczy. Zaniemogłem na gardło, ale wiedziałem, że jak nie przyjdę, będzie poruta. Zabrałem śpiwór, termos , etc. Było nas wielu. Na szczęście dla mojego zdrowia przyszedł Wildstein i odwołał strajk. Potem miałem anginę.
W październiku został Pan asystentem w Pracowni Wklęsłodruku prof. Andrzeja Pietscha. Czy już wtedy dało się przewidzieć wydarzenia grudnia?
Proszę Pani ! nie byliśmy analitykami od systemu, jak Richard Pipes. Można było mieć poczucie, że zbliża się przełom, ale jaki, co to będzie? Były sugestie ale nie braliśmy, bo nie chcieliśmy, ich brać poważnie. I ja i wszyscy, których znałem, zostaliśmy zaskoczeni.
Jak Pan zapamiętał dzień 13 grudnia?
Wieczorem 12 grudnia obejrzałem w telewizji film braci Tavianich „Święty Michał miał koguta”. Historia karbonariusza, który po jednym wystąpieniu przeciw władzy, siedzi kilkadziesiąt lat w więzieniu. W (chyba? ) końcowych scenach filmu, strażnicy przewożą go łodzią wraz z nowymi więźniami, też rewolucjonistami, ale ci już mają inne metody, dawne nie cieszą się ani zainteresowaniem ani szacunkiem. Bohater obrazu, by zaskarbić sobie uwagę nowych kolegów, chce wypchnąć z łódki strażnika, oczekuje aprobaty.W tym momencie projekcja się urywa . Czy to koniec filmu? Czy wojsko już weszło do telewizji? Być może zapamiętałem coś, co tylko tak ułożyło mi się w głowie, symbolicznie połączone z tą nocą i następnym dniem. Zaszedł rano kolega sąsiad, włączyłem telewizor. Ponury dzień, pełen niepewności. Śnieg. Ucho przy zagłuszanych „na bogato” Wolnej Europie i Głosie Ameryki. I niepokój. Kilka dni później , wespół z kolegą , rozwiesiliśmy w kilku miejscach, wykonane przez nas plakaty z histerycznymi napisami: Solidarność żyje , walczy etc. Mieliśmy pietra.
Po wprowadzeniu stanu wojennego musiał Pan udać się na obowiązkowy urlop. To wtedy zaczęły powstawać prace komentujące rzeczywistość (Breżniew, Kapelani ZOMO, Klapa, rąsia, buzia, goździk czy Minister od Ryb miały charakterystyczny groteskowy rys). Tylko tak dało się ogarnąć rzeczywistość?
To był krótki urlop - chyba już po miesiącu wróciliśmy do pracy w ASP. Prasy graficzne : wklęsłodrukowe , litograficzne i drzeworytnicze zostały zaplombowane. Wojskowi , którzy nas pilnowali, nie zdawali sobie sprawy z tego, że łatwiej i szybciej napisać można „ulotkę” ręcznie .
Pierwszą moją odpowiedzią było kilka rysunków wykonanych zaraz po tragedii w Kopalni Wujek. Te rysunki posiadają, pomimo egzaltowanej formy, rys prawdziwego przeżycia, autentyczności naiwnej ale szczerej.. Przekazałem je, po mojej wystawie w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu, do zbiorów tego muzeum. W cyklu rysunków pod tytułem „Trzynastydwunasty”. znęcałem się nad generalem Jaruzelskim i jego wystąpieniem w telewizji 13 grudnia. Już w styczniu namalowałem obraz „Narodziny wron’y”, gdzie rzeczona wrona rodzona jest przez usta Jaruzelskiego. Dawni Grecy uważali taki poród za haniebny. Ta praca jest w zbiorach Muzeum Krakowa. Cykl Bizantyński to spojrzenie na obyczaj oficjalno- partyjny. Na namalowanych złotą farbą tłach ( co, przewrotnie, nawiązywało do malarstwa bizantyńskiego) odbywał się prostacki spektakl. Mam do tych prac specjalny feblik. Nawet jedną , zatytułowaną „Kapelani ZOMO”, odkupiłem na aukcji w Niemczech, choć zwykle tego nie praktykuję. Moja krytyczność jest chyba „genetycznie” zakodowana, nie wolna od upodobania do anarchizmu. W owym czasie malowałem też obrazy o mocnym antyklerykalnym rysie. Ale i siebie samego, osobę i malarza, też nie oszczędzałem.
Powiedział pan: Kiedy zaczynałem swoją drogę w gorączkowych latach 1981-1982 nie sposób było nie ulec naciskowi rzeczywistości, porzuciłem wtedy moją „manierę” studencką, zmieniłem się zupełnie. Wydało mi się, że, by opisać świat tamtego czasu, potrzebny jest prostszy formalnie język. Było to jak odcięcie pępowiny, która łączyła mnie z pracownią malarstwa w ASP. Drwina, groteska. Jakie jeszcze narzędzia zaczął pan wykorzystywać w swoich pracach?
Los umieścił mnie w tym czasie i w tym miejscu. Poznałem euforię roku 1980 i 1981, potem stan wojenny zostawił cień, na długo. Lata osiemdziesiąte w sztuce światowej to wielki powrót malarstwa, które, po chudych latach , wróciło. Niemcy nazywali to zjawisko „głodem obrazów”, a malarzy „nowymi dzikimi”. To był ważny czynnik - duch czasu !
O charakterze mojej pracy decydują różne czynniki , nie tylko co, ale i jak, dla każdej szukam sposobu. Upraszczając, jaki grunt ( w sensie dosłownym też ) taki obraz. Goncourtowie mówili, że artysta powinien być w dziele, jak policja w mieście, obecny ale niewidoczny.
Echo Budowy”, zamieszczano tam moje satyryczne komentarze rysunkowe (po jednym omal nie zamknięto gazety). Pamięta Pan co to było?
Pracowałem w tej gazecie jeszcze jako student czyli w roku 1980 i na początku 1981 , dla pieniędzy. Moim zadaniem były rysunki satyryczne. Nie przepadałem za tym, trzeba było na cotygodniowe kolegium redakcyjne przygotować kilka albo i więcej propozycji. Lubiłem za to rzeczone spotkania. Te absurdy , o których opowiadali koledzy dziennikarze, ten prawdziwy obraz Polski. I strasznej i śmiesznej. Rysunek , który spowodował perturbacje, przedstawiał tęgiego pana w garniturze, skutego, pomiędzy dwoma milicjantami. I napis „Z telewizji! Wkrótce ostatni odcinek „Dyrektorów”. „Dyrektorzy” to był serial z lat 70 tych, mocno propagandowy, gdzie, na tle historii PRL-u, pokazano słuszne losy dyrektorów pewnego przedsiębiorstwa ( oczywiście śruby i uszczelki, produkcja i zbyt, robotniczy aktyw i takie tam agitacyjne cimcirymci - z obsadą z wybitnych aktorów ).
Czy w Krakowie można mówić o środowisku drugiego obiegu. Czy popieraliście protest warszawskich twórców pod niezwykle wymownym tytułem Głos, który jest milczeniem?
To są pytania nie do mnie. Stałem raczej z boku. Tylko dwa albo trzy razy wziąłem udział w tzw. niezależnych wystawach. Może się myliłem, nie widziałem przecież wszystkich ekspozycji. ale miałem poczucie, że te pokazy często miały wspólny ton, podniosły i „słuszny”. Nie chciałem wystawiać w kościołach także z powodu brutalnie groteskowego charakteru moich prac. Szansą dla mnie na pokazanie obrazów i grafik było pojawienie się pierwszych prywatnych galerii sztuki w Krakowie i Warszawie. To około 1985 roku. Szuflada była pełna.
Moją odpowiedzią na wydarzenia i atmosferę tamtego czasu nie było trzymanie się pod ręce, ale praca - cykle : graficzny, pod tytułem Młot na czarownice, malarski cykl Bizantyński i „Przypadki agenta tajnej policji państwowej”. Powstawały, także poza tymi cyklami, obrazy, grafiki i rysunki, niektóre dosadne i wprost, inne z uniwersalnym przesłaniem. Niezręcznie mnie, autorowi, o tym mówić.
Czym był Ruch Kultury Niezależnej. Co to był za organizm? Kto do niego przynależał. W jaki sposób ruch ten organizował kulturalne życie w Krakowie?
Stanowiliście jakąś grupę? Kontaktowaliście się, były jakieś postulaty?
Kto zaproponował Panu robienie okładek do książek wydawanych poza cenzurą?
Nie wystawiałem w kościołach ale miałem poczucie , jakby to nazwać.. powinności obywatelskiej że, otóż, nie mogę być zupełnie bezczynny, że mogę się przydać, wykorzystując swoje, nabyte na Wydziale Grafiki umiejętności. Projektowałem okładki dla Wydawnictw ( chyba?) KOS i ABC. Taka ciekawostka mi się przypomina: dwie , niezrealizowane, bo to był już grudzień 1981 roku, okładki książek z tego wydawnictwa. Jedna to „Żydowska wojna” Henryka Grynberga, a druga „Biografia Gomułki” autorstwa Petera Rainy. Autorzy bardzo odlegli…
Zlecenia przynosił mi kolega Krzysztof Budziakowski ( znaliśmy się z czasów licealnych i z działalności w grupie parateatralnej, obecnie przedsiębiorca i poeta)) . Wydawcą - szefem był Jan Polkowski ( poeta), który przyjmował bądź odrzucał projekty. Kto był z nim jeszcze, nie wiem, nie pamiętam. To znak, że konspiracja działała.
Czym to groziło?
Konsekwencje mogły być nieciekawe. Ale, w Polsce .. czyli nigdzie.. rzeczywistość bywa absurdalna, „wielowymiarowa”. Moja przyjaciółka (jeszcze wtedy nie żona) pracowała dla tych wydawnictw, składając książki. Mieszkanie znajomej zamieniono w warsztat introligatorski: była gilotyna, kartki papieru były zszywane albo bindowane. Robiły to dwie dziewczyny; mieszkanie pełne było ryz, zadrukowanego niecenzuralnymi treściami, papieru. Właścicielka mieszkania dostała ataku.. psychozy. Panika , co robić? Palić papier! Ale gdzie? I te ilości. Jednak wezwano pogotowie: lekarz i sanitariusze przekraczali pryzmy bibuły, nie dostrzegając ich. Pomijali ten fragment rzeczywistości. Najlepsze, że odbywało się to w budynku, sąsiadującym z Komendą Milicji.
Cykle, które powstawały w latach 80. komentowały najtragiczniejsze wówczas wydarzenia m.in. w Kopalni Wujek. Czuł Pan misję, że powinien to uwiecznić?
Misja to ostatnie , co przychodzi mi na myśl. Kiedy zaczynamy mieć wielkie ambicje, kiedy podejmujemy wielkie zadania, warto mieć, z tyłu głowy, epigramat z Antologii Palatyńskiej:
„Eutychos, ten wielki malarz
Dwudziestu synów spłodził.
Ale nawet w nich nie osiągnął ani krzty podobieństwa”.
Po prostu opowiadałem o tym, co wokół.
Powiedział Pan, że wszystkie obrazy, które pan namalował, nawet te pozornie prywatne są polityczne, bo przypominają rządzącym że społeczeństwo składa się z jednostek. Czuł się pan tłamszony jako człowiek?
Sztuka jest manifestacją indywidualnej wolności - co stoi w sprzeczności z zakusami władzy. Stara to prawda i zawsze aktualna. Tu cenzura swoje korzenie. I w późnych latach osiemdziesiątych zdarzały się interwencje cenzury. Na wystawie w Teatrze STU pokazany był obraz pod tytułem niebezpiecznym „Lenin i jego starszy brat”. Myślałem, że go zdejmą. Tymczasem nakazali usunięcie „Człowieka w czerwonej masce przeciwgazowej”. Dziewczyny z galerii przewiesiły tę pracę w inne miejsce.
W stanie wojennym malował Pan do szuflady. To musi być frustrujące dla artysty. Jak pan sobie z tym radził?
Nie ma co przesadzać z frustracjami. Praca, do szuflady, miała także pozytywny aspekt. Nieobciążony zobowiązaniem malowałem, co chciałem i jak chciałem. O wystawianiu nie myślałem wcale. Zamknięty w niewielkiej pracowni, zająłem się bardzo dużymi formatami ( to był absurd - malować wielkie płótna z żadną perspektywą wystawową ). Przez kilka lat powstało sporo prac. To niewątpliwa korzyść. Artyści i teraz pracują do szuflady. W ostatnim roku, z powodu pandemii, moje wystawy w Barcelonie i Paryżu zostały odwołane. Obecne zamknięcie jest jednak inne, mamy nadzieję na powrót , a może na nowe formy aktywności publicznej. Samotna praca bez perspektyw nie jest zła. Przypomnę passus z wiersza Ryszarda Krynickiego „Kto wybiera samotność nigdy nie będzie sam”.
Jako pięciolatek, oglądając ryciny Catlina w książce Mały Bizon, zrozumiał Pan, że sztuka nie tylko opisuje świat, ale też go zmienia (przynajmniej na papierze, ale to zawsze coś). To w Panu zostało?
To marzenie artystów kultywowały środowiska awangardowe, ale jest to przecież także część rozmaitych tradycji, także religijnych. Choćby tikun olam - naprawianie świata , w judaizmie.
I tak powszechnie sądzi się , że to mrzonka.
Ale…. słyszałem, że podczas pierwszego wykonania w popularnym , kalifornijskim radio, Trzeciej Symfonii Góreckiego, samochody słuchających zatrzymywały się, tamując ruch na autostradzie, wzruszeni ludzie dzwonili do stacji radiowej , pytając , co to za utwór. Zatrzymać ruch na autostradzie! To jest zmiana !